A wiec jestesmy juz w Huaraz! Podroz z Limy liniami Oltursa byla bezproblemowa, jedynie liczne zakrety i progi zwalniajace nie pozwalay sie wyspac. Ale widok bialych szczytow o poranku pozwolil zapomniec o calym zmeczeniu J
Dojechalismy spoznieni, oczywiscie nikt z hostelu na nas nie czekal, co zdziwilo, to brak natarczywosci taksowkarzy na dworcu. Po ustaleniu adresu zapakowalismy sie do nieoznaczonej taksy (standard w tutejszych okolicach, taksiarzem jest kazdy, kto ma samochod) i dotarlismy do hostelu. Hostel – bez szalu – ale William gospodarz bardzo sympatyczny i kilka slow po angielsku zna. Wiedzielismy, ze przyjezdzamy w okres peruwianskich swiat, okazalo sie, ze w Huaraz dodatkowo obchodzone jest tutejsze swieto, takze lokalnych turystow bylo sporo, codzienne koncerty i w ogole…. Zgielk i halas nieustanny, tlumy ludzi. Ten halas jest niesamowity, w naszym niby spokojnym hostelu albo szczeka pies, albo placze dziecko, albo tluka sie obok na budowie, albo caly zgielk uliczny sie wkrada, alarmy, policja, trabienie busiarzy, obchodni sklepikarze sie oglaszaja, a im bardziej w centrum miasta, tym glośniej.